Bassowy ban - zardzewiały Samson i rdzawce z kajaka
Wybrane, upatrzone z satelity miejsce napawało optymizem - strome skały schodzące do wody, woda przy skałach od razu dość ciemna - nie za wiele jasnych plam oznaczających piasek, tak monotonnie tworzących "wymarzone bassowe warunki" w mojej okolicy, jednak w okresie gdy bassów łowić mi nie wolno, nawet nie chciałem się irytować i wolałem poszukać czegoś zdecydowanie pollockowego.
I znalazłem, choć muszę przyznać, że efekty przerosły moje oczekiwania.
Łowy rozpocząłem jednak tak lubianym przeze mnie Black Rockiem. Kilka wyholowanych polloczków i już się mordka śmieje i zacieszam, jakbym nadał był dzieckiem i dzień dziecka był też dla mnie Stara wysłużona wahadłówka niestety zalicza kilka spadów, ryby chętnie ją zagryzają, ale kotwiczka słabej nowości powoduje u mnie gorączkowe przetrząsanie pudełek i wymianę na coś większego, ostrego i dla odmiany nie wyglądającego jak jakaś uświadamiająca reklama szczepień na tężec czy środków do odrdzewiania. Dryfuję powolutku pchany przez mizerny wiaterek, co jest też dość wygodne, tylko korekta wiosłami bliżej - dalej od brzegu.
Wpływam za kamienisty cypelek, woda trochę ciemnieje, znak, że jest głębiej. Nadal jednak w krystalicznie czystej wodzie widzę dno, kamienie, glony, mimo ze wydaje się ze pływam na jakiś 4-5 metrach! Widzę też zbliżającą się blachę i odrywającą się od skały pod kajakiem rdzawą smugę. Ryba wali w blachę z niesamowitym impetem i... było blisko połamania mojej lubianej Okumy.
troszkę zbyt dokręcony hamulec, ryba bierze "na krótkim dyszlu", szybkie wsadzenie kija w wodę tez nie rozwiązuje sytuacji. Niebezpiecznie zestaw się wysztywnia, dochodzimy do granicy giętkości wędziska gdy w końcu udaje się poluzować hamulec i ryba odchodzi. Krótka szarpanina i jest moja, wygodnie spoczywa w stalowym uchwycie gripa.
Ryba niby nie za wielka, a jednak walka z nią była na poziomie raczej nieosiągalnym dla ryb słodkowodnych.
Pollock po braniu ostro nurkuje w stronę dna i ciężko go wtedy przytrzymać, dodatkowo plecionka i sztywny kij wywołują w nim diabła i zaczyna wariować ile fabryka dała, a dała mu naprawdę sporo.
Na mojej drodze staje wrak zardzewiałej barki "Samson" z dźwigiem, muszę to opłynąć, łowienie w okolicy słabo możliwe, kręci się sporo kajakarzy. Dalej na brzegu mocna reprezentacja naszych rodaków, ani chybi, czas się zwijać, tym bardziej ze HW już za mną, a przecież pollocki biorą tylko do tego momentu.
Z drugiej strony, tyle się szarpałem z ustrojstwem, że mogę jeszcze kawałek popłynąć, choćby by pooglądać okolicę.
Mijam rozłożone pływaki bojek klatek na kraby i postanawiam połowić chwilę w okolicy, to zwykle są miejsca dość dobrze obdarzające rdzawcami. Tym razem do Salt strikera zakładam dużą gumę i zaczyna się orka.
Lub inaczej, zaczęłaby się, gdyby nie to, ze pierwsze przeprowadzenie gumy skutkuje potężnym braniem i spora, wściekła ryba zwiewa ile fabryka dała. Po krótkiej, ale bardzo siłowej walce ląduję ładnego pollocka, w okolicy "60 parę" i ta sama akcja powtarzać się będzie tego dnia jeszcze kilkadziesiąt razy! Rzut, chwila opadu w okolice dna, kilka drygnięć gumą, wściekłe branie, odjazd do dna, murowanie, podnoszenie do powierzchni, odjazd do dna z pół wody, kolejne dyganie do góry, odjazd bardzo mocny na widok kajaka i lądowanie ryby.
Szaleństwo zupełne, wszystkie ryby w tym miejscu mają ponad 60cm, co u pollocka przemienia się na siłę, której nie jeden szczupak i 20 - 30cm większy mógłby pozazdrościć.
Jednak, jedno z brań jest inne, nie przypomina najechania gumą na kanapę, która po kilku sekundach wahania ożywa. Ostre rąbnięcie w gumę, niczym sandaczowe pstryknięcie, ale nie młoteczkiem archeologicznym a takim do wyburzania ściany. Plecionka z sykiem wychodzi z multika, dokręcam swojego inshora chcąc zobaczyć co potrafi wędka, a jednocześnie nie chcąc pozwolić rybie na dotarcie do kryjówki, bo będzie po walce. Mam mocne bety, kij 25lb, Revo Inshore i 30lb plecionka, tu obawiać się nie muszę.
Chyba?
Ryba odchodzi do dna kolejny raz, plecionka w kilku miejscach niebezpiecznie kładzie się na blanku, aż się prosi w tym kiju o spiralę, koniecznie w tytanach
Po kilku spektakularnych odjazdach wynurza się przy burcie wielki łeb, źle łypie na mnie swym wielkim, zimnym okiem.
"O matko wszystkich pollocków!" przechodzi mi przez głowę gdy wkładam draniowi chwytam w paszcze i ciągnę na kajak. Niby tylko na gumie z jednym hakiem, lecz dzisiaj straciłem już przynajmniej naście ryb, głównie w tej fazie holu, wiec nie chcę ryzykować z "króweczką".
Przykładam rybę do kija, jest prawie długość gumy dłuższa od pojedynczego składu travela, a ten ma 7 stóp i 3 kawałki
Nadzieje są wysokie po złowieniu krówki, lecz kolejne ryby już nie dają aż takiej satysfakcji, powoli muszę się zbierać. 3h ostrych holi, chyba ponad 30 sztuk na rozkładzie, a ponad 2km drogi powrotnej mnie czeka
W niedzielę jestem umówiony z moim dobrym przyjacielem. Mamy zaaplikować wreszcie mały formacik, dać odetchnąć tym nielicznym szarym komórkom od smutnej rzeczywistości, nasmarować je troszkę Bushmillsem by lepiej się turlikały przez kolejny tydzień. Ale, koleżka dzwoni, mają akurat urodzinowe party u "mamy Madzi" więc mam być trochę później. Nie wnikam, czy będzie w bikini jeździć konno po ogródku, mi powtarzać nie trzeba i "bądź później" szybko przekształcam w "jedź na ryby". Dodaję - "weź muchówkę". Spróbujemy, jak żrą futro
Żrą dość dobrze, i pollockowa orgia trwa w najlepsze. Kilkukrotnie byłem w sytuacji, ze już widziałem gdzie wędka strzeli, gdy spora ryba murowała do dna. Linka wyrywana z palców, kołowrotek odzywający się urywanym jazgotem, gdy coś większego odchodziło od kajaka z powrotem do domu. Ryby niestety mniejsze, przynajmniej te które wyciągnąłem, bo kilka mocnymi szarpnięciami wyrwało mi linę z palców i na kołowrotku odjechało w siną, czy też szmaragdową dal, smutnie zostawiając mnie bez muchy, bez ryby, z poczuciem, że było coś zgrabnego. Kilka ładniejszych się na muchę też trafiło
Jednak to klimat miejsca, łowienie ryb moją ukochana metodą i piękna, zapełnie nie irlandzka pogoda tak przepięknie gładziły i prostowały mi zwoje mózgowe.
Dwa dni z muchówką zamykam około 50 rybami, z czego naście przekroczyło "magiczne" 60cm od których pollock nie pozwala sobą rządzić, szczególnie mizerną #8.
W sumie, przez 3 dni weekendu, łowiąc po ok 5h dziennie zaliczam w sumie około 80 ryb. Chyba dobry wynik, co?
- Friko, joker i ...not here lubią to
Martwy sezon poszedł w odstawke , co nie znaczy że był niepotrzebny . Trawki w doniczkach , po byku